Historia Taternictwa
Kroniki TOPR
Kontakt
|
Kroniki TOPR - Kroniki 1929
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w roku 1929.
Rok sprawozdawczy obfitował w niebywałą dotychczas ilość tragicznych wypadków w Tatrach. Śmiertelne żniwo obejmuje dziewięć wypadków, których epilogiem były cmentarne krzyże, dwa wypadki ciężkiego potłuczenia i jeden dotąd niewyjaśniony wypadek zaginięcia bez wieści. Prócz powyższych było jeszcze kilka wypadków, przez T O P R nie notowanych. Dwukrotnie zostało T O P R fałszywie zaalarmowane, raz do Morskiego Oka, drugi zaś raz na Halę Gąsienicową. W obydwu wypadkach alarm spowodowały hałaśliwe okrzyki turystów w górach. To niekulturalne zachowanie się niektórych turystów może być kiedyś przyczyną prawdziwego nieszczęścia, gdyż o tej samej porze może być Pogotowie wzywane na inne miejsce, gdzie każda minuta opóźnienia decyduje o śmierci lub życiu człowieka lub nawet kilku ludzi. Ilość wypadków wzrastająca z roku na rok świadczy zarówno o wielce wzmożonym ruchu turystycznym jak i o pewnym niedocenianiu trudności wypraw skalnych o braku doświadczenia i techniki taternictwa i o lekceważeniu przygotowania fizycznego lub przecenianiu swych sił. A teraz przejdźmy kolejno poszczególne wypadki, w których Pogotowie Ratunkowe interweniowało. Dnia 17 marca br około godz 11 rano zdążało dwóch narciarzy Józef Roj, syn Stanisława Roja z Zakopanego i Tadeusz Stasina drogą przez Skupniów, Upłaz na Halę Gąsienicową, na nartach Kilkadziesiąt metrów przed miejscem, gdzie droga na Skupniowym Upłazie łączy się ze żlebem pod Kopą Królową, narciarze ci skuszeni doskonałym śniegiem zjechali z drogi w dół w kilku, wskutek czego podcięli duży płat o śniegu, powodując, obsunięcie się go. Lawina ta porwała obydwu narciarzy do żlebu, gdzie zostali zasypani i drugą lawiną, która spłynęła równolegle żlebem z pod Kopy Królowej. Tragedia dokonała się w przeciągu kilku sekund na oczach paru turystów zdążających na Gąsienicową. Część tych świadków natychmiast zjechała na nartach i dzięki wystającej ze śniegu narcie należącej do Tadeusza Stasiny wydobyła go z lawiny w stanie półprzytomnym. Rozpoczęto natychmiast poszukiwania za Józefem Rojem. Druga część turystów udała się pieszo na Halę G z doniesieniem o wypadku i w celu zabrania kilku łopat do odgrzebywania śniegu. Z Hali G zawiadomiono również telefonicznie Pogotowie Ratunkowe, które przeciągu półtorej godziny przybyło na miejsce wypadku, 5 km sankami i 3 km na nogach, po bardzo zapadającym się śniegu w lesie. Lawina swą wielkością, długością i głębokością przedstawiała obraz niesamowity. Długość jej wynosiła około 500 m, głębokość zaś od 3 do 5 m Poszukiwania w tych warunkach przedstawiały nieprawdopodobne trudności przerastające siły nie tylko członków T O P R, lecz wszystkich turystów i ludności, która na wieść o wypadku gromadziła się wciąż przy lawinie. Ponieważ nikt ze świadków osuwającej się lawiny nie zdołał zobaczyć, w którem miejscu w żlebie strumienie śniegu zasypały drugiego narciarza Roja, przeto prace nad rozkopywaniem śniegu prowadzono naraz w kilku miejscach, licząc tylko na przypadkowe natrafienie na ciało Roja, o znalezieniu bowiem w stanie żywym nie mogło być mowy ze względu na to, że od wypadku upłynęło dużo godzin, a śnieg lawiny był niezwykle twardy. Poszukiwania trwały do nocy bezskutecznie. Na drugi dzień również wcześnie z rana rozpoczęto pracę trwającą cały dzień. Dopiero w trzecim dniu sondowaniem śniegu długimi prętami żelaznemi udało się natknąć na zwłoki Roja, które natychmiast odkopano i zwieziono do Zakopanego. Zwłoki leżały w pozycji skulonej, siedzącej na głębokości 5 m w górnej połowie lawiny, w miejscu, w którem najmniej spodziewano się je znaleźć. Tragiczny ten wypadek zbiegł się dziwnym trafem z ilustracją przedstawiającą ś.p Mieczysława Karłowicza, którą podał "Ilustrowany „Kurjer codzienny” w niedzielnym wydaniu z 17 III 1929r. Jak wiadomo ś p Karłowicz zginął był również pod lawiną na Hali Gąsienicowej. 16 VI b r w dzień świąteczny wybrała się Motykówna Marja lat 22, siostra znanych narciarzy na spacer do Doliny Białego. Tu wspięła się dostępną ścieżką na jedną z wysokich i stromych turni. Dnia 5 lipca b r poniosło społeczeństwo polskie, literatura tatrzańska i szerokie koła taternickie stratę, o której rozmiarach wypowiedzą się na innem miejscu powołane do tego czynniki oraz przyjaciele Zmarłego. ![]() Mieczysła Świerz (z lewej) i ksiądz Jan Humpola Zginął dr Mieczysław Świerz, polska sława taternicka, pionier alpinizmu polskiego. Około godz. 2-giej popołudniu alarmujący dzwonek telefoniczny nerwowo poruszył pozostałych o tej porze przypadkowo w biurze P. T. T. piszącego te słowa i p. Józefa Oppenheima. To z Hali Gąsienicowej doniesienie o wypadku na Kościelcu. W pierwszej chwili nie wiemy, o kogo chodzi, gdyż na Hali G. nie mają dokładnej wiadomości, a tylko podają, że na Kościelcu od strony południowo-zachodniej jakiś turysta w ścianie woła o pomoc. W tym dniu, jak nas dalej telefonicznie informują, wybrał się na Kościelec dr. Świerz i Tadeusz Ciesielski. Ponieważ nie wydawało się nam prawdopodobnem, aby tu chodziło o wymienionych, przeto prosimy, aby sprawdzono jeszcze dokładnie, gdyż nie chcieliśmy wprost wierzyć w możliwość konieczności niesienia pomocy tak wytrawnemu taternikowi, jakim był Świerz. Niestety - ponowny telefon w pół godziny później niesie hiobową wieść "dr. Mieczysław Świerz zabity - leży u stóp Kościelca, Ciesielski tkwi w połowie ściany - wzywa pomocy". W dwadzieścia minut wyruszają samochodem do Kuźnic Ignacy Bujak, J. Oppenheim, przewodnik Józef Gąsienica Tomków, Bronisław Czech. Pod Boczaniem spotykamy wracającego z Hali G. Ferdynanda Goetla, który o wypadku jeszcze nic nie wiedział. Uścisk dłoni jako wyraz wzajemnego głębokiego wzruszenia - idziemy dalej. Na Hali G. przyłącza się do nas grupa turystów i skautów. Dwaj turyści, Bernadzikiewicz i Mogilnicki udają się wprost na Kościelec, aby od szczytu zejść na ścianę do Ciesielskiego i pomódz mu asekuracją do wyjścia. My tymczasem od Zielonego Sławku zbliżamy się pod ścianę Kościelca. Spieszymy, aby za światła dziennego dotrzeć do zwłok. Pierwszy przy zwłokach stanął podpisany, poczem nadszedł p. Oppenheim i inni. Ciało ś. p. Świerza leżało na wznak, głową w dół na piargach. Głowa lekko podwinięta pod tułów. Śmierć musiała nastąpić momentalnie. Zwłoki od pasa w górę obnażone, koszula zwinięta pod pachami, okręcona liną, której kawałek był ostro obcięty. Badamy linę. jest prawie nowa, końce czterech silnie kręconych sznurów przecięte są na równej wysokości, ostro, bez strzępów. W odległości około 10 m w górę od miejsca, na którem leżą zwłoki ś. p. Świerza znajduje się pochyła płyta kamienna z dużemi śladami krwi. Na tę płytę upadł ś. p. Świerz i stąd dopiero ciało Jego zostało ukośnie odbite i rzucone na miejsce niżej położone. Mrok zapada, więc otulamy drogą głowę Zmarłego w nieprzemakalne ceraty, układamy ciało na materacach, owijamy siatką, następnie linami, przez które przeciągamy bambus. O godz. 9-tej wieczór już o zmroku, przy świetle latarek rusza ekspedycja w dół na ścieżkę Wielki ciężar ciała zmusza niosących do ostrożnego stąpania. Zmieniamy się co chwilę, gdyż nikt nie jest w stanie w tych warunkach długo przedzierać się z ciężarem po pochyłości przez maliniaki. W międzyczasie wciągnięto Ciesielskiego na Kościelec i sprowadzono do schroniska P. T. T. Transport ciała Zmarłego trwał cztery godziny. O godz. 1-szej w nocy złożyliśmy zwłoki w kosówce przed schroniskiem i udaliśmy się do budynku na wypoczynek. Tu spotkaliśmy Ciesielskiego w stanie zupełnej depresji. Według jego opowiadania przebieg tragicznego momentu był mniej więcej następujący: od piargów zmierzali obaj południowo-zachodnią ścianą w górę, pokonując przy wzajemnem asekurowaniu się wielkie trudności. ![]() Zachodnia ściana Kościelca. Czerwony kolor to droga Stanisławskiego, którą wspinał się M. Świerz na niebiesko zaznaczony odcinek,którym spadł M. Świerz. Dzisiaj komin u stóp, którego zginął M. Świerz nosi nazwę Komin Świerza. Gdy doszli mniej więcej do połowy ściany, ś. p. Świerz asekurowany liną przez towarzysza, w odległości około 5 m trawersował odcinek będąc w danej chwili o jakiś 1 m wyżej od Ciesielskiego. Na drugim odcinku trawersu, po przejściu załamania ściany do komina, ś. p. Świerz chowa się według opowiadania towarzysza za ścianę komina, a Ciesielski widzi tylko Jego rękę, szukającą chwytu. Nagle daje się słyszeć krzyk "oho - lecę" i Ciesielski czuje szarpnięcie liny, którą trzyma zabezpieczoną u haka, a zarazem widzi w tym momencie odpadającego towarzysza swego od ściany z blokiem w ręce. Przez kilka nieskończenie długich sekund ciało odbija się od ściany kominka i spada na płytę. Wysokość ściany mogła wynosić około 80 m. Drugi koniec przerwanej liny pozostaje w rękach oszołomionego Ciesielskiego, który woła następnie o ratunek. Przygodni turyści dają znać o alarmie z Kościelca na Halę G. i do T.O.P.R. Na drugi dzień zwłoki ś. p, Świerza składamy na wóz kompanji wysokogórskiej, odbywającej ćwiczenia na Hali i zwozimy końmi przez Karczmisko- Skupniów Upłaz do Kuźnic, gdzie oczekiwała już wdowa z 11-letnim synkiem i 6-letnią córeczką Zmarłego. Ciało ś. p. Mieczysława Świerza zostało złożone w kaplicy cmentarnej. Na trzeci dzień odbył się pogrzeb, na który przybyły delegacje P. T. T., Sekcji Turystycznej P. T. T., Karpathenverein'u z Czechosłowacji. Przy trumnie ustawionej na katafalku w kościele parafjalnym zebrała się olbrzymia ilość publiczności, delegacje, młodzież szkolna, przewodnicy tatrzańscy w strojach góralskich z linami, rzesze młodych i starszych turystów i ludność góralska. Smutny obrzęd kościelny odprawił towarzysz wielu wypraw Zmarłego, ks. Jan Humpola. Trumnę złożono na drabiniastym wozie ubranym zielenią i tonącym i wieńcach. Za trumną postępowała żona, syn i córka Zmarłego oraz bracia, poczem reszta oddających popularnemu i powszechnie znanemu Taternikowi ostatnią posługę. Muzyka wojskowa poprzedzała kondukt. Nad grobem przemawiali: delegat Pol. Tow. Tatrz. i S T. P. T. T dr. Stefan Komornicki, Zygmunt Mirtyński imieniem ciała pedagogicznego oraz dr. Michał Guhr imieniem Karpathenverein'u w języku słowackim i niemieckim. Pogrzeb ten był olbrzymią manifestacją uczuć dla Zmarłego oraz dowodem jego popularności wśród szerokich warstw mieszkańców Zakopanego. W parę dni później złożył w biurze P. T. T. pewien akademik zegarek ś. p. Świerza, który znalazł opodal miejsca upadku ciała. Wskazówka zegarka stanęła na godz 1-szej. Dnia 17 lipca spadł z Nosala robotnik kamieniołomów tatrzańskich Franciszek Janiczek, lat 27, który z towarzyszem swoim wybrał się na szarotki. Ciężko rannemu udzielił pierwszej pomocy wysłany przez TOPR na miejsce wypadku Józef Gąsienica Tomków.
Dnia 24 lipca wybrał się z Hali Gąsienicowej na Niebieska Turnie od strony Zielonych Stawków Gąś. niejaki Józef Plitzko, lat 26, nauczyciel szkoły powszechnej mniejszościowej w Królewskiej Hucie, stale zamieszkały w Bytomiu. Plitzko zamierzał robić zdjęcia fotograficzne.
Tego samego dnia, 24. VII b r. zaszedł drugi nieszczęśliwy wypadek na Hawraniu. Dnia 7 sierpnia b. r. spadł z północnej strony Lodowego prof. Henryk Altman lat 32 x Warszawy, Zielna 25. i doznał silnego potłuczenia nogi, tak dalece, że o własnych siłach nie mógł ruszyć się dalej. W tymże dniu zgłosiła się do T. O. P. R. żona i szwagier Altmana, zaniepokojeni dłuższą jego nieobecnością. Wracający w samą porę z wyprawy przewodnicy udzielili żonie Altmana wyczerpujących wiadomości o chwilowo zaginionym i szczęśliwie odnalezionym turyście. Dnia 19. VIII. b. r. wyruszył z Bukowiny Tadeusz Krzemiński lat 20. zamieszkały w Warszawie Nowogrodzka 7. na wycieczkę na czesko-słowacką stronę Tatr. Celem wycieczki, jak to kolegom oznajmił, był Garłuch i Łomnica. Ponieważ dwa tygodnie nie było o nim żadnej wiadomości, przeto koledzy zaginionego, Kazimierz Perycz, Warszawa, Wąski Dunaj 10 i Janusz Wilden, Warszawa, Marszałkowska 140, zaniepokojeni zgłosili do T. O. P. R i prosili o pomoc. Dano znać do Kezmarskiego Pogotowia Ratunkowego celem poczynienia poszukiwań po tamtej stronie Tatr jak również wyruszyła i polska ekspedycja w składzie sześciu przewodników i naczelnika Pogotowia p. Oppenheima. Kilkudniowe wysiłki nie naprowadziły na żaden ślad zaginionego. Dnia 5. IX. b r. o piątej popołudniu doniesiono telefonicznie z Hali G. do T.O.P.R., że spadł ze ścieżki na Świnicę turysta i odniósł ciężkie rany na głowie i ciele. Natychmiast wyruszyła ekspedycja ratunkowa, która późnym wieczorem spotkała grupę turystów znoszących rannego na Halę Gąsienicową. W chwili, gdy sprawozdanie powyższe opracowano, gdy lista ofiar zdawało się jest definitywnie zamknięta, jakby dla dopełnienia i tak już przebranej miary śmierci, dwie młode istoty giną na Zamarłej Turni, Marzena i Lida Skotnicówne, w wiośnie życia i wśród radości wzruszeń, jakie daje nie zawsze bezkarnie obcowanie z pięknem i grozą Tatr. Zagadkowe zniknięcie Loli Hirschównej w r ub. w sierpniu dotąd nie zostało wyjaśnione. Zdawało się, że znalezienie plecaka Hirschównej nad Stawem Jaworowym przyniesie pewne rozwiązanie. To też Pogotowie Ratunkowe wybrało się w połowie sierpnia b. r. ponownie na poszukiwania-niestety - bezowocnie. Dnia 25 listopada 1929 r. wyrusza Pogotowie w składzie: Zdzisław Ritterschild, Bronisław Czech, Andrzej Wawrytko, Wojciech Wawrytko i Jakub Wawrytko do doliny Litworowej w poszukiwaniu za Włodzimierzem Firsoffem, absolwentem gimnazjum w Zakopanem, który wybrał się samotnie w niedzielę na wycieczkę i nie wrócił w porę do domu. Data utworzenia: 19/11/2011 : 13:52 Komentarze
| Partnerzy
|