Kroniki TOPR - Kroniki 1934
W organizacji T.O.T.R. zaszła ostatnio pod względem formalnym zmiana, a to w związku z uchwaleniem nowego statutu Pol. Tow. Tatrzańskiego, w którym to Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, Sekcja PTT." przekształci się z chwilą legalizacji nowego statutu P.T.T. na: Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe - Sekcja Ratownicza Oddziału P.T.T. w Zakopanem".
Prezesem T.O.P.R. został prezes Oddz. Zakop. P.T.T., obecnie dyr. Tad. Malicki, zaś prezesem honorowym dożywotnim gen. Mariusz Zaruski, założyciel T.O.P.R.

Datą założenia T.O.P.R. jest 29 października 1909 r. - w 1934 r. obchodzi zatem T.O.P.R. 25-letni jubileusz swej działalności.
Zarząd T.O.P.R. prowadzi samodzielnie gospodarkę, oddzielną księgowość pod kontrolą Komisji Rewizyjnej P.T.T., kieruje wyprawami ratunkowemi, sekretariat czuwa nad aktami, prowadzi protokół wypraw, przyjmuje zgłoszenia i alarmy, gospodarz zawiaduje majątkiem T.O.P.R., wyposaża schroniska w materiał apteczny, dba o sprzęt ratowniczy, uzupełniając go w miarę potrzeby.
T.O.P.R. otrzymało w roku bież. subwencję od Zarządu Gł. P.T.T. w kwocie zł. 1.500 -, z Ministerstwa Komunikacji zł. 1.000, z Klimatyki i w Zakopanem zł. 400.
Koszta zakupionego sprzętu ratowniczego oraz kilka wypraw ratunkowych, które nie miały pokrycia, pochłonęły lwią część gotówki, tak, że zbliżający się sezon zimowy zastaje stan kasy Pogotowia Ratunkowego na wyczerpaniu.

Od szeregu lat zaczyna się kalendarz wypadków już w zimie. Wynika to - rzecz prosta - z niesłychanie wzmożonego ruchu narciarskiego. Należy tu nadmienić, że z roku na rok rośnie również ilość fałszywych alarmów lub też takich zgłoszeń o pomoc, z któremi T.O.P.R. nie ma nic wspólnego.
Do nich należą usiłowanie lub dokonane samobójstwa, których ofiary upodobały sobie teren Tatr.
Sprawozdaniem niniejszem objęte są tylko te wypadki w górach, w których brali udział członkowie T.O.P.R. jako ekspedycja ratunkowa.

Pierwsza wyprawa wyruszyła dniu 22 grudnia 1933 w składzie: Andrzej Marusarz (starszy), Wojciech i Józef Wawrytko Krzeptowscy do doliny Chochołowskiej na poszukiwanie zaginionego na wycieczce redaktora P.A.T.
Dr Janusza Knake.
O jego zaginięciu dał znać dzierżawca schroniska W.K.N. w Chochołowskiej.
P. Knake jednak wrócił szczęśliwie w dniu 23 grudnia z Zachodnich Tatr i złożył w T.O.P.R podziękowanie za poszukiwania.

Dnia 21 lutego 1934 zawiadomiono T.O.P.R. o zaginięciu sędziego z Białej,
Dr Marjana Filipa, który jeszcze 11 lutego wyruszył z przygodnym towarzyszem Szczepanem Smolikiem, studentem U. J. na Halę Gąsienicową w godzinach popołudniowych.
Był to czas niezwykle mglisty, w górach szalała śnieżyca. Według późniejszych relacyj p. Smolika sędzia Filip na Skupniowym Upłazie w miejscu o 50 m oddalonem od zakrętu nad Jaworzynką odpiął narty z powodu, że się bardzo ślizgały i utrudniały podejście i podążał pieszo na Halę Gąsienicową, zaś Smolik ruszył szybciej naprzód i stracił z oczu towarzysza.
Ze schroniska Bustryckiego wysłał Smolik chłopca naprzeciw sędziego Filipa, a gdy chłopak wrócił z niczem, wyszedł sam na spotkanie do miejsca, gdzie się rozstali, lecz zaginionego nie odnalazł.
Sądził więc, że sędzia Filip wrócił do Zakopanego, gdyż i tak nazajutrz miał z powodu upływu terminu urlopu wyjechać do Białej.
Tymczasem w dniu 21. II. zawiadomiono telefonicznie ze sądu z Białej, że Dr Filipa niema. Pogotowie Ratunkowe wszczęło poszukiwania, lecz praca była daremna, gdyż olbrzymie śniegi utrudniały akcje.
Dopiero lato rozwiązało tragiczną zagadkę. W dniu 10 lipca odnalazł juhas zwłoki turysty na nartach na Karczmisku w odległości ok. 300m od głównej ścieżki.
Znalezione papiery przy zwłokach należały do zaginionego sędziego Filipa, który w tragiczny dzień zmylił drogę w śnieżycy zmarł w kosówce z przemarznięcia i wyczerpania.

W dniu 12 marca b. r. wyszedł p. Aleksander Eberle z p. Eugenją Dickfoss na wycieczkę narciarską na Kasprowy Wierch, gdzie wskutek zawiei śnieżnej i mgły zabłądzili i zeszli żlebem do Cichej doliny.
W drugim dniu pod wieczór zaalarmowano T.O.P.R. o zaginięciu wymienionych. Ponieważ, wymarsz pogotowia w takich warunkach na noc (mgły) byłby bezcelowy, wyprawa ratunkowa w składzie Józefa i Jana Gąsienicy Tomkowych oraz Stanisława Roja wyruszyła następnego dnia wcześnie z rana i przeszła do Cichej doliny, gdzie St. Rój w jednym ze żlebów natknął się na ślady dwojga narciarzy częściowo piesze, częściowo zjazdowe.
Ekspedycja udała się zatem do Podbańskiej, gdzie stwierdzono, że turyści poszukiwani przeszli do Kokawskich Łuk i nocowali jedną noc w szałasie, drugą w Kokawie u niejakiego Macieja Wierbiciana. Tu stwierdzono dalej, że turyści udali się następnie na przełęcz Pyszniańską, musieli jednak zawrócić z powodu trudnych warunków i znów zanocowali w Kokawie. Wreszcie dojechali furą do kolei i przez Suchą Horę wrócili do Zakopanego.
Pogotowie po zebraniu tych szczegółów wróciło do Zakopanego i zdało relację o poszukiwaniach.
Zorganizowana na własną rękę druga ochotnicza wyprawa narciarzy nie zebrała żadnych szczegółów o zaginionych, skąd wniosek, że w takich wypadkach jedynie racjonalną jest akcja T.O.P.R.

W marcu b. r. zdarzył się na Hali Gąsienicowej niebywały w swych tragicznych skutkach wypadek z lawiną, który pochłonął dwa życia ludzkie, a cudem tylko nie pociągnął za sobą w objęcia białej śmierci czterech dalszych.
W dniu 22. III. zawiadomiono telefonicznie T.O.P.R. z Hali Gąsienicowej, o konieczności natychmiastowego ratunku 6 osób, które zasypała lawina z pod Liljowej Przełęczy.

Pogotowie wyruszyło natychmiast w swym prawie pełnym składzie, do którego dołączyła się wielka ilość narciarzy. W Zakopanem wieść wywołała niesłychanie przygnębiające wrażenie, gdyż w górach znajdowało się bardzo dużo narciarzy, a nikt dokładnie nie wiedział nazwisk zasypanych.

Wypadek miał następujący przebieg: znany narciarz Władysław Czech prowadził wycieczkę, w skład której wchodziła jego żona Zofia, z domu Wilżanka, sędzia z Wrześni Teofil Stachowski, bracia Andrzej i Grzegorz Kowerscy z Zamościa i arch. Piotr Karpij z Lublina.
Trasa wycieczki miała prowadzić z Hali Gąsienicowej przez Liliowe - Zawory-Koprową przełęcz do Popradzkiego schroniska.

Przy podejściu pod Liljowe w odległości około 100 m od przełęczy zsunęła się lawina podcięta nartami przechodzących turystów i zasilona w parę sekund drugą lawiną, porwała wszystkich (z wyjątkiem W. Czecha, który zdołał umknąć z ruchomych zwałów śniegu) znosząc ich w skalisty i stromy żleb ku Zielonemu Stawkowi.
Od stóp tego żlebu utworzyła lawina nasyp śniegu głęboki od 6 do 20 m, długości 200 m, szerokości w górnym końcu około 20 m, w dolnym około 80 m. Cudem ocaleni W. Czech i Grzegorz Kowerski wraz z nadbiegłymi na pomoc narciarzami wydobyli wnet spod śniegu, dzięki wystającej narcie, Zofię Czechową, jednak bez śladów życia.
Przybyły na miejsce wypadku Dr W. Jaworski, lekarz Pogotowia z Krakowa, bawiący na Hali Gąsienicowej, zastosował wszelkie pozostające mu do dyspozycji środki celem przywrócenia do życia Czechowej, jednak bezskutecznie. Śmierć nastąpiła wskutek wewnętrznych obrażeń, doznanych w czasie spadania kamienistym żlebem.

Bezpośrednio potem natrafiono na sędziego Teofila Stachowkiego pod dwumetrową warstwą śniegu, - żywego, lecz silnie potłuczonego i oszołomionego. Pogotowie Ratunkowe zniosło go do schroniska, a stąd do szpitala klimatycznego w Zakopanem.
W czasie dalszych poszukiwań sondami i łopatami natrafiono (Henryk Bednarski) na but w śniegu i wydobyto trzecią ofiarę, na szczęście żywą Andrzeja Kowerskiego, który już blisko 4 godziny leżał zasypany w głębokości dwóch metrów. Sprowadzony do schroniska, szybko odzyskał siły. Pod śniegiem pozostał jeszcze ostatni uczestnik tragicznej wycieczki arch. Piotr Karpij. Dalsze gorączkowe poszukiwania Pogotowia nie dały jednak do wieczora do godz. 19-tej żadnych rezultatów. Przerwano pracę.
Dopiero następnego dnia popołudniu natknięto się sondą na głębokości 4 m na zwłoki ś. p. Karpija, z których położenia i obrażeń wynikało, że poniósł on śmierć na miejscu.
Zwłoki odstawiono do Zakopanego, gdzie odbył się pogrzeb.
Olbrzymia manifestacja żałobna w czasie pogrzebu ś. p. Zofji Czechowej świadczyła o gorącej sympatji, jaką świat taternicki i mieszkańcy Zakopanego darzyli oboje małżonków Czechów.
Akcją ratunkową kierowali p. p. gen. Marjusz Zaruski i J. Oppenheim.


Zjazd z Gładkiej Przełęczy


W dniu 31 marca b. r. w wielką Sobotę uległ bolesnemu zwichnięciu nogi inż. Czesław Szweykowski w czasie jazdy na nartach w dolinie Pięciu Stawów Polskich, pod Gładką przełęczą. Dzierżawca schroniska A. Krzeptowski wraz z innymi turystami przytransportował inż. Szweykowskiego do schroniska. poczem zawiadomiono T. O. P. R., które następnego dnia przybyło do Pięciu Stawów Polskich w składzie Stanisława Gąsienicy z Lasu i Stanisława Roja.
W dniu 2. IV. zniesiono inż. Sz. do Roztoki, skąd następnie saniami dostawiono do Zakopanego.

Sezon turystyczny letni obfitował na ogół w mniejszą ilość śmiertelnych wypadków górskich aniżeli w latach poprzednich. Przyczyną tego była pogoda, która przez całe lato nie dopisywała i utrudniała wycieczki.
Mimo to jednak Pogotowie Ratunkowe interweniowało kilkakrotnie poszukując zaginionych, znosząc rannych, a nawet samobójcę, jak to miało miejsce w dniu 26. VI.
Pewien turysta natknął się w tym dniu na Giewoncie pod krzyżem na ciężko rannego w głowę i zeszedłszy do Zakopanego zawiadomił o tem natychmiast Policję Państwową i T. O. P. R., które zaraz (godz. 10 wieczorem) wyruszyło na noc do Kondratowej w składzie: Stanisław Gąsienica z Lasu, Stanisław Rój, Andrzej Krzeptowski Wawrytko i Jan Gąsienica Tomków.
Pogotowie o świcie dotarło na miejsce wypadku, gdzie istotnie znaleziono już trupa.
Po bliższem zbadaniu okazało się, że jest to niejaki Stefan Majewski, dentysta technik ze Szczucina, lat 43, który strzałem z rewolweru w głowę pozbawił się życia.
Pogotowie zniosło zwłoki do Kuźnic, skąd zakład pogrzebowy przewiózł je do kostnicy.

W dniu 2 sierpnia zaginęła w okolicach Giewontu p. Janina Wiśniewska. Wysłany z ramienia T. O. P. R. Stanisław Gąsienica Byrcyn odnalazł jej ślady w Kondratowej, i zaprzestał poszukiwań, gdyż w schronisku powiadomiono go, że p. Wiśniewską widziano w drodze powrotnej ku Zakopanemu, co istotnie miało miejsce.

W tym samym dniu wyruszyło T. O. P. R. w składzie: Wojciech Wawrytko Krzeptowski, Stanisław Gąsienica z Lasu i Wojciech Wawrytko, (starszy) pod Wysoką.
Dwoje turystów, p. Strupczewski z żoną, schodząc żlebem spod przełęczy Wagi do Zmarzłego Stawu zostali zaskoczeni przez lawinę kamienną, która silne zraniła p. Strupczewskiemu nogę.
Żona rannego przekazała przez przygodnego turystę wiadomość o wypadku do Roztoki, skąd Dr Marjan Sokołowski za pośrednictwem swego brata wezwał Pogotowie Ratunkowe, sam zaś z juhasami pośpieszył na pomoc i zniósł rannego do progu dol. Czeskiej.
Stąd ekspedycja ratunkowa zniosła p. Strupczewskiego do szosy przy Wodospadach Mickiewicza, poczem odstawiono go samochodem do szpitala klimatycznego w Zakopanem.

W dniu 3. sierpnia zgłoszono w T. O. P. R. zaginięcie od 2 dni p. Tadeusza Turskiego, lat około 60, który wybrał się na wycieczkę na Halę Gąsienicową. Na poszukiwania zaginionego wyruszyli Wojciech Wawrytko Krzeptowski i Józef Krzeptowski.
Następnego dnia wrócił jednak p. Turski do Zakopanego w stanie zupełnego wyczerpania, gdyż zabłądził w górach w czasie deszczu i śnieżycy i spędził dwie noce w lesie doliny Cichej.



W dn. z 5 na 6 i 7 sierpnia b. r. rozegrała się na Łomnicy tragedja, która pociągnęła za sobą śmierć turystki z wyczerpania i przemarznięcia.



Na Drodze Jordana na Łomnicę


Inż. Tadeusz Baudoin de Courtenay wybrał się w towarzystwie p. Marji Suszyńskiej, oboje z Warszawy, na Łomnicę drogą Jordana, pozostawiając w schronisku Tery'ego przy Pięciu Stawach Spiskich swoje rzeczy i tamże zamówili nocleg. W drodze powrotnej ze szczytu zaskoczyła ich mgła i ulewa ze śnieżycą, wobec czego zmuszeni byli nocować w prymitywnej kolebie pod szczytem.
Wołania o pomoc nie odniosły żadnego skutku. Towarzyszka inż. Baudoina de Courtenay była tak wyczerpana i zziębnięta, że o jakiejkolwiek próbie zejścia nie było mowy.

Druga noc zakończyła jej cierpienia. Towarzysz jej, widząc beznadziejny stan p. Suszyńskiej ułożył ją w możliwie zacisznym kąciku koleby i sam resztkami sił zaczął schodzić, aby wezwać pomocy. Spotkani turyści węgierscy udali się natychmiast na miejsce, gdzie Suszyńska pozostała, lecz już jej tam nie znaleźli.
Zaopiekowano się zatem inż. de Courtenay, a Pogotowie K. C. S.T. udało się na poszukiwanie zwłok, które znaleziono w żlebie skalnym z licznemi ranami.
P. Suszańska stoczyła się ze skał, będąc nieprzytomna i poniosła śmierć.
Zwłoki zniesiono do Wielkiej Łomnicy, skąd rodzina przewiozła je do Warszawy.
T. O. P. R. w tym wypadku nie interweniowało, polegając na wzajemnych usługach Pogotowia R. K.C.S.T.
W wypadku tym uderza przykro, karygodne niedbalstwo zarządu schroniska K. C. S. T. przy Pięciu Stawach Spiskich, który nie wzywał pomocy pogotowia czechosłowackiego, mimo, że w ciągu 3 dni turyści, którzy zamówili nocleg - nie wracali.

Drugi śmiertelny wypadek zaszedł w bież. sezonie pod Żabią Przełęczą.
W dniu 17-go sierpnia Dr Janina Fraenklowa, lekarka ze Lwowa, zamierzała w towarzystwie przewodnika Andrzeja Krzeptowskiego zrobić wyjście na Żabiego Konia granią od Żabiej Przełęczy.


wejście w trawers na Żabią Przełęcz, sam trawers jest bardzo eksponowany i strasznie kruchy


Kruche skały i ruchome głazy utrudniają niesłychanie tę partję, a w szczególności w tym roku długotrwałe ulewy sprzyjały nadzwyczajnie usuwaniu się kamieni.
Przewodnik zdając sobie doskonale sprawę z sytuacji przestrzegał swą towarzyszkę o niebezpieczeństwie i zalecał wielką ostrożność wobec spadających kamieni. W pewnym momencie, gdy przewodnik zajęty byt asekuracją Dr Fraenidowej, zleciał kamień i uderzył ją w głowę, załamując czaszkę.
Przewodnik pociągnięty przez padającą ciężko ranną turystkę, zlatuje kilka metrów, lecz zatrzymuje się szczęśliwie i udziela pierwszej pomocy.
Dr Fraenklowej, nakładając opatrunek. Widząc jednak jej beznadziejny stan woła o pomoc.
Pierwsi dotarli do rannej dwaj turyści, będący przy Morskiem Oku, Czesław Bayer, członek Zarz. Oddz. Łódzkiego P. T. T. i Włodzimierz Skut ze Lwowa, a już w krótkim czasie przybywa wezwane telefonicznie T. O. P. R. w składzie J. Oppenheim, St. Gąsienica z Lasu, St. Roj. Wala Bachleda i ochotnik Bochenek Jan.
Pogotowie zniosło ranną do Morskiego Oka, a stąd samochodem do szpitala klimatycznego, gdzie drugiego dnia zmarła.

Według orzeczeń znawców wysokogórskiej turystyki oraz specjalnej ad hoc zwołanej Komisji, przewodnik nie ponosi w danym wypadku żadnej winy, gdyż w czasie podejścia zastosował wszelkie techniczne środki ostrożności, jako też udzielał cały czas ostrzeżeń przed spadającemi kamieniami, przypadek zaś czysty zrządził, że towarzyszka jego padła pod ciosem niespodzianie zlatującego kamienia.
Tu należy jeszcze nadmienić, że w chwili podchodzenia ekspedycji ratunkowej do miejsca wypadku, zleciał również duży głaz pomiędzy dwóch przewodników, którzy tylko cudem umknęli śmierci.

W związku z katastrofą lawiny pod Liljowem ukazała się w miejscowem pisemku zakopiańskiem zjadliwa krytyka ówczesnej wyprawy ratunkowej. Artykuł ten, podpisany nikomu w sferach turystycznych i narciarskich nieznanem nazwiskiem, roił się od nieprawdopodobnych zarzutów, wniosków i pouczeń.
Nie będziemy się tu rozprawiać z tym artykułem; uratowani z lawiny świadczą sami o skuteczności akcji T. O. P. R. - zresztą pisaliśmy już o tem w Przeglądzie Turystycznym, wyjaśniając rzeczowo niesłuszność zarzutów.


Zakopane. Wrzesień 1934.
Ig. Bujak sekretarz T. O. P.R.

Data utworzenia: 04/12/2011 : 13:39
Ostatnie zmiany: 04/12/2011 : 13:39
Kategoria : Kroniki TOPR


Wersja do druku Wersja do druku

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu.
Bądź pierwszy!

Partnerzy
^ Góra ^